Dziś o moich baby boo wyhodowanych w ogródku.
Podobały mi się od dawna, bo są bardzo fajną dekoracją jesienną
i nie tylko.
Łatwo z nimi nie było.
Najpierw miałam problem z zakupem nasion,
ale w końcu od czego jest internet,
udało się kupić 3 opakowania nasionek.
Wczesna wiosną wysiałam 2 opakowanie, nie wszystkie skiełkowały,
a w póżniejszym czasie część sadzonek przemarzła.
W sumie doczekałam się 6 krzaczków moich baby boo.
Zauważyłam, że nie na wszystkich kwiatkach zawiązują się owoce.
Najbardziej zaszkodziły im letnie upały, małe dyńki dosłownie
ugotowały się na krzaczkach.
Teraz z kolei nie służy im deszcz, w przyszłym roku
posadzę je gdzieś przy płocie, żeby nie dotykały bezpośrednio
mokrego podłoża, bo zaczyna wchodzić na nie jakiś grzyb.
Owocują już od sierpnia, a i teraz mają jeszcze zawiązki owoców,
jeśli pogoda będzie łaskawa, to szykuje się jeszcze dodatkowo kilka sztuk.
Oto one królowe mojego ogrodu.
Są dekoracją same w sobie, uwielbiam je.
Wybaczcie tak dużą ilość zdjęć, ale jestem oczarowana
tymi białymi dyńkami.
Czy Wam też przypadły do gustu?
Od kilkunastu dni jestem na instagramie
kto chętny zapraszam, tam więcej z mojej codzienności.
Pozdrawiam serdecznie
Renata :)